felieton ukazał się 30.06 w tygodniku Temat
Kwitnące lipy to nieomylny znak lata. Zostało ich już niewiele. Padają jedna po drugiej niczym potraktowane trującym sprayem muchy. Wszystkie, oprócz tych z ul. Leśnej, posadzone zostały w latach 30. ubiegłego wieku. Tego gatunku dzisiaj już nikt nie sadzi. Zbyt wolno rosną, a na dodatek mają dość niski pień, za to olbrzymią koronę. To drzewa szlachetne, dlatego ta cecha je dyskwalifikuje. Współczesnym nijak nie pasują. Starym drzewom bezpardonowo ucina się konary, aby mogły pod nimi swobodnie przejeżdżać duże ciężarówki. Z tego też powodu lipowe aleje: ul. Słowińska i Piłsudskiego, przypominają nadnaturalnej wielkości rzędy koprów.
W ich cieniu sunie nieprzerwany potok spragnionych morskiej bryzy Wielkopolan i Ślązaków. Ulica Słowiańska ma pecha: kilkadziesiąt lat temu stała się częścią krajowej "jedenastki". Mimo olbrzymiego ruchu w powietrzu wciąż unosi się zapach kwitnących lip, przy wschodniej cyrkulacji, z całkiem sporą domieszką fabrycznego smrodu.
Miasta dają się również rozpoznawać nie tylko poprzez architekturę, ale także po zapachu. Mówi się, że stolicą perfum jest francuskie Grasse. Bywalcy twierdzą, że tamtejsze powietrze przesycone jest zapachem mimozy, jaśminu, kwiatem pomarańczy i róż. Nigdzie więcej takiego bukietu zapachowego nie uświadczysz. Ten nasz jest równie oryginalny. Niestety, dostępny tylko tutejszym mieszkańcom i podróżnym na "jedenastce". To jeden z czynników, który są warte odpowiedniego akapitu w turystycznych przewodnikach – jako jego cecha wyróżniająca nasze miasto pośród innych. Bo najważniejsze w dzisiejszym świecie być innym - oryginalnym. To gwarancja na dostrzeżenie, zauważanie, a może nawet ujęcia na sztandarach.
Innym, zupełnie przez tubylców niedostrzeganym atutem, jest park i jezioro. Wprawdzie jezioro od lat jest puste (nie będą się powtarzał, pisałem o tym przed tygodniem), ale za to na brzegach ruch jak na Marszałkowskiej. Niestety, tylko w dni upalne. Plaże wokół jeziora wtedy są dosłownie obłożone – ciało przy ciele. Ostatniej soboty (wieczorem tego dnia była burza i wszystkich wymiotła aż do poniedziałku) ze względu na smocze łodzie, rekordy powodzenia pobiła Wyspa Mysia. Ponieważ zdecydowana większość tubylców uwielbia przemieszczanie się swoim samochodem, aby znaleźć tam miejsce na zaparkowanie, trzeba było nieźle się natrudzić. W efekcie autko i tak trzeba było zostawić gdzieś tam daleko, na niemożebnie zapylonej drodze dojazdowej. Na dłuższą metę nie da się utrzymywać tego rodzaju "ekologicznej" drogi. Skoro wyspa została wchłonięta do miasta, to kolejnym krokiem, jaki musi nastąpić, to jej skomunikowanie ze światem. Po co udawać, że czegoś w lesie nie ma, skoro jest? To samo można powiedzieć o szlaku pieszo-rowerowym, którego standard w niczym nie ustępuje zwykłej, leśnej ścieżce wydeptanej przez zwierzynę. Jeśli ma to być ścieżka rowerowa, a tak wielu tę trasę określa, to różnica jest taka, jak między faktem a "Faktem".
Lada dzień w parku, czyli na jeziornym brzegu od strony miasta, mają się pojawić drewniane "rzeźby". Cudzysłów niej jest przypadkowy. Po szczęśliwym (dla nich) przezimowaniu w ogródku SAPiK, mają być ustawione w parku m.in. na wyłożonych kostką i obramowanych żywopłotami kręgach. Jest ich kilka i jak na razie (30.06) nic w nich nie stoi. Owe miejsca zostały w tym celu właśnie zaprojektowane, a wykonano je do publicznego eksponowania rzeźb lub innych form przestrzennych. Tymczasem studenckie wprawki godne są raczej pracy zaliczeniowej i zostały sprokurowane przez tych, którzy po raz pierwszy w życiu operowali piłą i dłutem. Owszem, można wystawić je na działce lub ogródku przydomowym, ale nie w publicznej przestrzeni. Wszakże, mimo spsiałych do cna czasów, powinniśmy choćby ze względu na piękno tego miejsca, pamiętać o zasadzie noblesse oblige - szlachectwo zobowiązuje! Tego rodzaju "rzeźby" mogą być użyte co najwyżej w charakterze podpałki, aby upiec na nich kiełbaskę.
Trudno to może pojąć (a i również zauważyć), ale w Szczecinku mieszka artysta i to najwyższej klasy. Trochę dziwak, ale taki jest każdy z nich. Otóż ten facet w rzeźbie jest mistrzem. Nie jakimś tam czeladnikiem, studentem drugiego roku, czy dekoratorem wystaw sklepowych. Ma za sobą znaczący dorobek. Dlaczego właśnie jemu nie zleca się tego rodzaju prac, za to (co prawda niewielkie) fundusze przeznacza się na plastyczne wprawki ludzi, którzy być może artystami będą, ale dopiero za ładnych parę lat? Rozumiem, prorok we własnym kraju jest niemile widziany. Mało powiedziane. On jest niewidzialny. Chyba, że i w tej mierze chcemy być oryginalni i niepowtarzalni. Jeśli tak, to niemalże idealnym miejscem na eksponowanie tego rodzaju "rzeźb" jest plac koncertowy – szczególnie na czas festiwalu disco polo.
Jerzy Gasiul
felieton ukazał się 30.06 w tygodniku Temat
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
"" ...De gustibus non est disputandum..."" - mawiali starozytni. Moze jestem dziwak, ale mnie sie akurat te ""potworki"" podobaja w naszej, miejskiej przestrzeni. Tworzywem jest drewno, ktorego jest sporo w naszej okolicy. I nie trzeba go koniecznie traktowac jako surowiec do produkcji wyrobow uzytkowych, powstajacych w wyniku procesow produkcyjnych z wysokim udzialem substancji chemicznych ( przy okazji mocno zasmiecajacych srodowisko ). W tym procesie tworczym bierze udzial artysta ze swoim pomyslem i drzewo, a wlasciwie drewno, stawiajace opor, ktory nalezy pokonac. Kazde z tych dziel (...""potworkow"" jak pisze PT Autor ""felietonu"" - podkr. moje) stanowi efekt zmagan artysty z materia i wlasna wyobraznia. Jak przystalo na XXI wiek, forma rzezb jest abstakcyja - wszak nikt z wolnych artystow nie zamierza sie przeciez scigac np. z Witem Stwoszem - przynajmniej na razie, poki zamawiajacy nie stawia takich warunkow. Mamy wiec w przestrzeni Szczecinka kilka-kilkanascie dziel mlodych tworcow - oryginalnych w formie, abstrakcyjnych w tresci. Jedni je dostrzegaja i akceptuja jako nowe zjawiska w miescie, a inni reaguja mniej lub bardziej nerwowo. Jestem zwolennikiem umiarkowanej obecnosci dziel adeptow trudnej sztuki rzezbiarstwa w naszym miescie i goraco namawiam wszystkich - takze Pana Redaktora, do akceptacji tej sytuacji. Moze kiedys Szczecinek przysluzy sie rozwojowi polskiej rzezby. ( Pierwszy krok juz zrobilismy, zamieniajac koszmarna, pospieszne postawiona rzezbe Marszalka na przyzwoity pomnik... )