Pan Stanisław pogrążony w smutku czekał na ratunek dla swego pupila, który uprzyjemniał mu emeryckie życie przez kilkanaście lat. Okazało się, że nie ma dla niego ratunku – dopadła go także ludzka choroba nękająca także ludzi - nowotwór. Ja, jego sąsiad na krzesełku byłem w sytuacji podobnej. Połączyła nas zatem śmierć naszych czworonożnych przyjaciół.
Fotografia w codziennym „Temacie” internetowym: martwy, zamarznięty pies. Okryty lodową warstwą śniegu, jakby całunem. Przywiązany łańcuchem do ogrodzenia posesji, której strzegł. Za miskę żarcia. Którego mu nie dano przez kilka dni. Co najmniej. Dlatego padł z głodu i chłodu. Fotę w internecie zamieścili wszyscy. Ludność się oburzyła. Policja podjęła dochodzenie. Najprawdopodobniej sprawcy wykręcą się sianem. Dostaną grzywnę, której – znowu najprawdopodobniej – nigdy nie zapłacą. A poza tym... to tylko pies. Taka powszechnie panuje opinia, a może głęboko zakorzenione przekonanie. W moim kraju, którego obywatele, a i władcy przypominają, że jest chrześcijański. Az trudno uwierzyć. Nie tylko na podstawie zdarzenia z zamęczonym psem.
Minus siedemnaście
Tamtej nocy, gdy pies skonał, termometr pokazał nad Trzesieckiem minus siedemnaście. Ujawniono, że właściciele psiaka byli kilkakroć upominani przez strażników miejskich. Za fatalne traktowanie, za zbyt krótki łańcuch. Po ujawnieniu okropieństwa radni zastanawiają się nad uchwaleniem zakazu trzymania psów na łańcuchach w całym mieście. Godne poparcia, lecz oby nie okazało się, że na łańcuchu nie wolno, ale na stalowej lince można. Przecież gruby sznur taki suki syn mógłby przegryźć.
Danuta Kadela, kierownik schroniska PGK dla zwierząt, notabene jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego w Polsce, zastanawia się, czy można było zrobić więcej, by psa uratować. Okazuje się, że stróżom porządku miejskiego więcej wolno nie było. Takie jest prawo i... taka to ochrona zwierząt. Niby jest i czasem jakby brakuje, albo nikt się nią nie przejmuje.
Przy każdej interwencji sprawcy psiego dramatu, mieszkańcy centrum Szczecinka, zapewniali, że oczywiście, a jakże zadbają o zwierzę itp. Wówczas, gdy interweniowano przepisy prawa – tak to oceniono po ujawnieniu okrucieństwa – nie pozwalały zabrać zwierzaka właścicielowi i ulokować go w schronisku.
Czy rzeczywiście? Mam wątpliwości. O ile rzeczywiście przepisy takie są – to zmienić jak najszybciej. Myślę, że tak uważa wielu ludzi, do których docierają i którymi wstrząsają wiadomości o bezmózgowiu, nieodpowiedzialności, czy po prostu bestialstwie.
Raz na pięciolatkę
Sprawców dosięgnie kara. Jaka? To zależy od sądu. Może się okazać, że oskarżony miał trudną młodość albo jest od dzieciństwa idiotą. Do wariatkowa się nie kwalifikuje, bo dla ludzi groźny nie jest. A dla zwierząt – ptaków, psów kotów i innych?
- Ależ, proszę pana, to tylko zwierzę – usłyszałem od jednego pana mecenasa, broniącego oskarżonego o znęcanie się nad końmi. Cóż, bronić się przed obliczem Temidy każdy ma prawo, a adwokat o ile podejmie się obrony, nawet wyznaczony przez sąd z tak zwanego urzędu, musi bronić na ile potrafi. Taka praca, taka funkcja i nie może być inaczej. Jednak to... „tylko koń, pies, kot” – niepotrzebne skreślić - musi budzić sprzeciw.
W sądach w Polsce w sprawach o znęcanie się nad zwierzętami orzekano już różnie i na ogół kontrowersyjnie. Jednak sędzia może ukarać w zakresie określonym kodeksem. Tu natrafiamy na problem. W ostatnich latach zaostrzono kary. Dręczyciel zwierząt, jako kandydat na podobne traktowanie ludzi, może trafić do więzienia. Zdarza się to raz na pięciolatkę, a czyn musi być „popełniony ze szczególnym okrucieństwem”. Co dla mnie i innych zwyczajnych obywateli stanowi kuriozum. Bo czy okrucieństwo może być nieszczególne? Ale nie czepiajmy się tramwajów – powiada stare porzekadło warszawskie.
Pracownicy schroniska ze wspomnianą szefową Danutą Kadelą na czele, wolontariusze, udzielający się w tej placówce, mogą opowiedzieć o wielu podobnych, choć może nie aż tak drastycznych przypadkach jak ten z zamarzniętym psem. Opowiadają niechętnie. Ta sprawa bowiem ma też inny aspekt: pokazuje, że okrutnicy wobec zwierząt są w mniejszości. A zbrodnie na nich popełniane, natychmiast elektryzują opinię społeczną, a sprawców spotyka ostracyzm. Nawet w środowiskach zdemoralizowanych z jakich na ogół wywodzą się dręczyciele.
Inna strona medalu
W szczecineckim azylu miniony rok przyniósł dużo więcej udanych adopcji psów i kotów niż w latach minionych. Jest to w dużej mierze wynik działań wychowawczych. Nie waham się użyć tego słowa także w odniesieniu do już wychowanych, czyli osób dorosłych. Dobro w tej dziedzinie czyni szkoła, media, księża eksponujący św. Franciszka patrona i opiekuna zwierząt. Zwykli ludzie napominający innych, że zwierzaki to wprawdzie nie ludzie, ale tak jak człowiek – czują ból i upokorzenia.
Szczecinek jest jednym z niewielu miast w Polsce, w których nie ma bezdomnych psów głodnych i zaniedbanych wałęsających się po ulicach. Ogromny plus dla Straży Miejskiej i znowu dla azylu, który – co tu ukrywać – swój dobry stan zawdzięcza burmistrzowi, ale też radom miasta minionych kadencji, które projekt poparły i doprowadziły do realizacji. Czipowanie, czyli trwałe znakowanie zwierząt, pomogło problem rozwiązać. Akcja sterylizacji kotów jest sposobem na ograniczenie populacji. Z czym należy ostrożnie. Ale o tym za chwilę.
Kot jaki jest
Pani Elżbieta z osiedla Zachód jest nazywana kocią mamą, podobnie jak pani Ewa z osiedla Kopernika. Obie mają po trzy koty w swych mieszkaniach. Przychówek jest wysterylizowany toteż nikomu nie śmierdzi. Kobiety, wdowy - emerytki z dziadowskimi świadczeniami, dokarmiają obce, bezdomne kociaki w swych osiedlach. Mają sponsorów niczym placówka charytatywna. Pani ze sklepu daje cichcem przeterminowane jogurty. Czyni tak z duszą na ramieniu, bo skarbówka może ją obciążyć podatkiem. Gdyby wyszło na jaw, że przeterminowane kubki trafiają nie na śmietnik jak jest w papierach, tylko dostają to opiekunki kotów, skończyłoby się karą. Takie są, przepraszam za wyrażenie, procedury.
Za to pan Staszek właściciel sklepu wędkarskiego i z żywnością dla zwierząt w pewnej podszczecińskiej miejscowości, ale w Szczecinku mieszkający, daje co tydzień kilka woreczków suchej karmy. Obie starsze panie popierały kolejne miejskie przedsięwzięcie, a właściwie ogólnopolską akcję, aby zostawiać zimą choć jedno okienko w piwnicznym korytarzu otwarte. Dla kotów.
Tam gdzie one są nie ma szczurów, natychmiast emigrują. Do tych otwartych okienek piwnicznych w Szczecinku przekonano wspólnoty i spółdzielnie, a najważniejsze – lokatorów. A, że nie wszystkich – wiadomo nie brak Ziomali, którym wszystko się nie podoba.
Szczury miasta
- Kot dorosłego szczura nie atakuje, bo w walce z nim nie ma żadnych szans. Za to uśmierca masowo szczurze młode mioty. Gdy rodzice wyczują obecność kotów, to się wynoszą w obawie o młode. W ciągu roku jedna para ma około stu sztuk potomstwa. Jeden miot to od siedmiu do siedemnastu młodych, samica co miesiąc może mieć małe. Stare osobniki żyją krótko około dwóch lat najwyżej, zastępują je kolejne osobniki.
Usłyszałem to w firmie deratyzacyjnej w Szczecinie, gdzie wiedzą o szczurach wszystko. Tamże, w stolicy regionu panuje teraz plaga szczurów. Nie dlatego, że miasto jest brudne. Minionymi laty skutecznie pozbywano się kociej populacji i teraz kotów brakuje, a szczurów coraz więcej. Urząd Miasta rozkolportował po całym Szczecinie specjalne ulotki nawołujące do hodowania i hołubienia kotów. Spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe mają magistracki nakaz otwierania okienek piwnicznych. W Szczecinku to zadziałało bez nakazów i ze szczurami nie ma takich problemów.
Gryzonie są niebezpieczne. Nie tylko z powodu przenoszenia zakaźnych chorób. Szczury niszczą domowe instalacje zwłaszcza ciepłownicze. Niegdyś gryzły karoserie samochodzików, a właściwie przyrządów do jeżdżenia marki Trabant, montowanych z tworzyw sztucznych w niegdysiejszej NRD. Podobno kiedyś zjadły cały taki wehikuł. A kot nikomu krzywdy nie czyni nawet żyjący dziko.
W letniskowej wsi Stare Wierzchowo „miłośnicy kotków”, a jakże, wynosząc się z letnisk po sezonie do swych stałych miejskich siedzib w Koszalinie, Szczecinku i w innych, za przeproszeniem, metropoliach, rok w rok zostawiają na zimę koty. Kociątku na świeżym powietrzu będzie lepiej – tak to tłumaczą. Przygarnięty na daczę na kilka tygodni kot, którym się już dość nabawili, zostaje bez jedzenia, opieki weterynaryjnej, pozbawiony dachu choćby w osłoniętej od wiatru i śniegu szopie. Byle państwu w mieście na pokojach nie śmierdział. Miejscowi je karmią, bo gdyby tego nie robili, zmarłyby z głodu i wycieńczenia, jak ten nieszczęsny psiak ze Szczecinka.
Poeta Stanisław
Z panem Staszkiem poznaliśmy się i zaprzyjaźnili w miejscu wyjątkowym i od tamtej pory spotykamy się od czasu do czasu, wymieniając poglądy wcale nie polityczne. Rozmawiamy o naszych psach, naszych kotach. Pierwszy raz widzieliśmy się w poczekalni lecznicy weterynaryjnej przy ul. Szczecińskiej. Miejscu dobrze znanym większości właścicieli wszelkich zwierząt domowych towarzyszących ludziom. I zarazem miejscu szczególnym, które moim i nie tylko zdaniem – pięknie się zapisuje w nowe dzieje miasta. Dwaj lekarze weterynarii: Andrzej Czapnik i Franciszek Hryniewicz niosą od lat pomoc wszelkim zwierzakom. Z byle jakiej państwowej przychodni uczynili wspaniałą placówkę medycyny weterynaryjnej.
Wtedy, w poczekalni pan Stanisław pogrążony w smutku czekał na ratunek dla swego pupila, który uprzyjemniał mu emeryckie życie przez kilkanaście lat. Okazało się, że nie ma dla niego ratunku – dopadła go także ludzka choroba nękająca także ludzi - nowotwór. Ja, jego sąsiad na krzesełku byłem w sytuacji podobnej. Połączyła nas zatem śmierć naszych czworonożnych przyjaciół.
A potem, po czasie traumy, on i ja przygarnęliśmy psy ze szczecineckiego schroniska. Stanisław z zwodu mechanik – ślusarz narzędziowy, tokarz i frezer w jednym, z czego jest nieskończenie dumny – ma duszę humanisty i poety. I do dziś nie wiem, czy czasami on ukradkiem nie pisuje lirycznych wierszy. Wtedy, gdy widzieliśmy się po raz pierwszy, powiedział, że jest stary i że po swojej śmierci, już gdy będzie na tamtym świecie pewnie gdzieś w Kosmosie, spotka wszystkie swoje psy jakie mu w życiu towarzyszyły. I zauważyłem, że on w to głęboko wierzy. Siedzieliśmy teraz w kafejce przy pl. Wolności. Stanisław, omawiając wydarzenie z zamęczonym na mrozie psem, rzekł: - Psy, rozumiesz, to są anioły, które zdecydowały pozostać na ziemi z ludźmi. Nie wolno zabijać aniołów. Tak powiedział.
Wojciech Jurczak
foto: Straż Miejska
Tekst ukazał się 20 stycznia w Temacie Szczecineckim
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie