felieton ukazał sie 12.11 w Temacie Szczecineckim
Nie zamierzam narzekać, upatrywać końca świata i tak dalej, a wszystko, jak widać i słychać w związku ze zmianą politycznej formacji u władzy. Z powodu wieku i doświadczenia należę do nielicznej grupy, która uważa, że należy dać porządzić nowym ludziom. Prawie połowa w Sejmie to nowi, nowy będzie rząd. Niech się wykażą. Wiem, że owa grupa niepopadających w zachwyt ani w panikę i frustrację, a niby dlaczego(?), czyli zdroworozsądkowych, stanowi mniejszość. A nawet, gdyby była większością to i tak media nie przestałyby podżegać, judzić, straszyć. Aby tylko słupki oglądalności rosły, a reklamowych koszmarów przybywało.
Niedawno przysłuchiwałem się dyskusji o stanie oświaty w małej gminie powiatu szczecineckiego, skrawku naszego pięknego kraju i państwa. Z takich cząstek ono się przecież składa. Debatowano o sprawach bardzo istotnych. Być może stronniczy jestem, ale uważam, że była to debata naprawdę publiczna, a nie czcze gadanie, robienie min i puszenie się przed kamerami.
Otóż dawno powiedziano, że takie będą Rzeczypospolite, jakie młodych chowanie. Przy czym od dawien dawna z wychowaniem i kształceniem jest u nas jest tak, jak z medycyną - wszyscy się na tym znają.
„Wyrosłem” z dzieci w wieku szkolnym. Za to mam wnuków. Rozmawiam z nimi. Stary dziadek ma czas, to słucha. Opowieści o życiu ich szkół oraz przeglądanie od czasu do czasu podręczników, na przykład do nauki historii na szczeblu podstawówki, gimnazjum i liceum ogólnokształcącego - wciąż wprawia mnie w osłupienie. Może to się zmieni?
Podczas wspomnianej debaty natrafiłem na pojęcie dotąd mi obce. Powiedziano dobitnie o ekonomice procesu nauczania. Wynika, że jest coś takiego. Mnie już nic nie zadziwia. W kapitalizmie wszyscy za wszystko płacą, a obowiązkową religię stanowi kult pieniądza. Pewnie niepotrzebnie przyzwyczaiłem się, że konstytucyjne prawo bezpłatnej nauki do poziomu szkoły średniej gwarantuje państwo. A to pojęcie wielce mylące. Takie prawo w rzeczywistości dają samorządy wszystkich szczebli. To one utrzymują szkoły – znowu niejednoznaczny temat – płacą nauczycielom. Wprawdzie pieniądze na oświatę do samorządowych budżetów wpływają z funduszy państwa, lecz jak wykazuje praktyka wieloletnia – nie zawsze i nie wszędzie subwencja, jak też dotacja państwowa (czym to się u licha różni?) jest proporcjonalna do coraz to nowych zadań, jakie państwo nakłada na samorządy w sferze edukacji. Tym razem to ja Ameryki nie odkrywam. Dowiedziałem się, też, nie pierwszy raz, że najwięcej pieniędzy pochłaniają płace nauczycieli. System nie robi wyjątków, wszędzie człowiek najwięcej kosztuje i już. Pewnie bez ludzi byłoby tanio.
Ale też doznałem iluminacji, gdy ktoś z dyskutujących wyjawił, iż problem wyboru szkół poza gminą, poza miejscem zamieszkania ucznia tkwi nie w różnicy poziomu edukacji. Dlaczego rodzice, zgodnie ze swym prawem wybierają inne szkoły np. w Szczecinku? W mieście uczą lepiej? Ależ - zdaniem gminnej władzy samorządowej - nie. Rodzice chcą żeby było taniej. Na przykład można zmniejszyć koszty dojazdu dzieci do szkół. Rodziciele domagają się placówek, w których świetlice działają do godziny 16, kiedy to tata i mama kończą pracę. Jeśli ją mają. Tak czy owak dorośli wracają po szesnastej do domu. Także po dogłębnej penetracji promocji w Biedronkach lub innym Lidlu. Czy faktycznie od momentu powrotu zajmują się potomstwem? Są wątpliwości.
Pedagog z dużym doświadczeniem zawodowym i życiowym zauważył, że od wielu lat panuje moda na przerzucanie obowiązków wychowawczych (czyt. rodzicielskich) w całości na szkołę i nauczycieli. Nowego lądu nie odkrył, jednak uświadomił dyskutantom, że dziecko powinno jak najwięcej czasu spędzać w rodzinie. Jakoś nikt pedagogowi nie przyklasnął.
Od dawna wiemy, że kasa decyduje o wszystkim. Tylko ktoś jeden w dyskusji spostrzegł, że dziecko nie paczka, szkoła nie poczta i wstyd wymagać, żeby dzieciak był „dostarczony” do domu na wyznaczoną godzinę. Już w kuluarach usłyszałem, że... „przecież w Ameryce, to na godzinę dowożą”. A tu gdzie Ameryka, tu polska gmina, gdzie Rzym, gdzie Krym.
Dyskusja tu relacjonowana odbywała się w wyjątkowo aktualnym czasie. Nowa władza zapowiedziała likwidację gimnazjów. Dopiero nieco później sprostowano popędliwych telewizyjnych mądrali, że może być mowa o stopniowym wyciszaniu tego kształtu szkolnictwa, że nic nie stanie się na strzelenie palcami.
Czy to będzie mądre posunięcie o ile w ogóle będzie? Nie wiem, nie jestem fachowcem od podobnych działań. Wiem natomiast, że odkąd sięgam pamięcią, u nas w Polsce odbywała się reforma oświaty. Były szkoły przemysłowe i licea techniczne, zastąpione (metodą wygaszania roczników) szkołami zasadniczymi i technikami. Tej przemiany sam w trakcie nauki ponad półwieku temu doświadczyłem. Teraz słychać o odbudowie szkolnictwa zawodowego. Były licealne jedenastolatki wprowadzane na sowiecki wzór – od powszechniaka do matury, ze szkołą podstawową siedmio, a później ośmioletnią. Co i jak będzie podczas kolejnej reformy? Zauważam tylko, że reformy kosztować muszą, a w kasie pusto. Cóż nowe idzie, stare pewnie przyjedzie, a może nie.
Ps. A tak nie całkiem na marginesie: kiedy w dyskursie mówiono o innowacji nauczania, nowoczesnej metodyce, promocji szkół wiejskich, kierujące nimi panie tematu nie podjęły. Przecież jest cacy.
Wojciech Jurczak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie