
Chyba nie ma osoby, która nie przeżyłaby śmierci kogoś bliskiego. Wiadomo więc, z jak wielkim bólem muszą się mierzyć bliscy zmarłej osoby. Największe cierpienie, co zostało potwierdzone przez wielu specjalistów, przynosi jednak śmierć dziecka. I nie ma znaczenia, czy jest to strata, która wyniknęła w wyniku choroby, wypadku, samobójstwa, poronienia czy martwego urodzenia. Jak dalej żyć po takiej tragedii? Czy jest to w ogóle możliwe? Jak mądrze pomóc rodzicom, aby ich nie zranić? Co powiedzieć, co zrobić? Odpowiedzi na te pytania przyniosła konferencja pt. “Czy po stracie dziecka da się żyć”, która odbyła się 6 listopada w Szczecinku.
Wydarzenie zostało zorganizowane przez: Stowarzyszenie „Civitas Christiana” Oddział w Szczecinku, parafię Narodzenia NMP w Szczecinku oraz przez Rodziców po Stracie Dziecka.
Jako pierwsza głos zabrała Agnieszka Wodzyńska z działającej w Szczecinie Fundacji Donum Vitae - Nasze Dzieci Utracone. Sama przeżyła śmierć swojego przedwcześnie narodzonego dziecka. Po podzieleniu się ułamkiem swojej historii na podstawie własnego doświadczenia, popartego pracą w fundacji, opowiedziała, z jakimi problemami wciąż niestety mierzą się rodzice, którzy przeżywają poronienie lub martwe urodzenie.
- Zwykle mówi się, że to dzieci po śmierci rodziców zostają sierotami. Ale z dorosłymi osobami, które nagle straciły swoich bliskich, jest podobnie. Ten termin pasuje także do wszystkich rodziców, którzy niespodziewanie żegnają swoje dzieci - mówiła Agnieszka Wodzyńska.
Jak podkreśliła przedstawicielka szczecińskiej fundacji, jedno doświadczenie śmierci dziecka może obejmować kilka płaszczyzn. Niezwykle istotne są okoliczności straty, które im bardziej traumatyczne, tym dłużej nie pozwalają rodzicom wrócić do siebie.
W szpitalu bywa różnie. Ostatnio w czasie pandemii Covid-19 mieliśmy dwa przypadki, gdzie mamy nie były wpuszczone na oddział, ponieważ czekały na wynik testu. Do poronienia doszło w namiocie albo w kontenerze. Dla rodziców to jeszcze większy dramat
- mówiła Agnieszka Wodzyńska.
- Często już w szpitalu rodzice muszą radzić sobie sami. Nieraz szpital odsyła rodziców do domu, każde czekać. Wtedy rodzice muszą wiedzieć, np. jak odpowiednio zabezpieczyć tkanki utraconego dziecka, żeby mogli je godnie pochować. Jeśli mają to szczęście, że trafią na naszą fundację, na dobrego lekarza, na stowarzyszenie, laboratorium, to w tej pierwszej fazie działają zadaniowo. To widać zwłaszcza u panów. Mają cel: ich dziecko nagle przestało żyć i w pierwszej kolejności trzeba zadbać o pochówek. Kolejnym etapem jest ich powrót do domu… - dodała przedstawicielka fundacji.
Agnieszka Wodzyńska zwróciła uwagę, że odrębną kwestią jest to, jak osieroconych rodziców przyjmuje społeczeństwo.
Najtrudniejszą dla nas rzeczą jest to, żeby po prostu być. My rodzice nie oczekujemy, że ktoś nas zrozumie. Jeśli nie będziemy mieli podobnej historii, to będzie się trudno wczuć w podobne emocje. Ważna jest obecność, zaakceptowanie mojej straty i emocji. Czasem podanie kubka z kawą czy herbatą, potrzymanie za rękę będzie znaczyło więcej niż tysiące mądrych słów
- podkreśliła przedstawicielka Fundacji Donum Vitae.
Co powiedzieć? Najlepiej to, co widać i słychać. “Widzę, że jest ci ciężko”. “Nie mam takiego doświadczenia, ale wiedz, ża ja tu jestem”. “Może chcesz, żeby zrobić ci zakupy?”. To są małe gesty, ale one pomagają. Tymczasem często spotykamy się z murem. Słyszymy: “Masz dla kogo żyć”, “Jesteś młoda, będziesz mieć inne dzieci”, “Pan Bóg tak chciał”...
- wyliczała.
Może ktoś, kto wypowiada takie słowa, chce dobrze, ale to jest jak wbijanie młotkiem gwoździa prosto w serce. Czujemy się wtedy odrzuceni, zaprzecza się naszym emocjom.
- Rodzice zastanawiają się wtedy, czy wszystko jest z nimi w porządku, że może za bardzo przeżywają, że nie powinni. Inna sprawa, to wątpliwości, czy może gdyby moje dziecko było większe, to byłoby łatwiej. Albo odwrotnie. Nie. Nigdy nie będzie łatwo - podkreśliła Agnieszka Wodzyńska.
Gdy rodzice pytają się “Dlaczego?”, Agnieszka Wodzyńska, zwykle odpowiada, że nie wie.
Ale dobrze, że zadajemy to pytanie, bo ono jest oczyszczające. Po stracie to byłam która wszystkich uspokajała. Z pokorą chciałam wszystko przyjąć. Ale w pewnym momencie zaczęło mnie to dławić. A o to chodzi: aby stanąć ze sobą w prawdzie, bez “okładki”. Od tego momentu, kiedy wydusiłam, że jestem, cierpię, nie zgadzam się - zaczęłam przepracowywać, zaczęła się moja żałoba, dałam sobie do tego prawo. Zaczął się proces mojego duchowego uzdrowienia
- mówiła dalej.
Wtedy można też przebaczyć sobie, swemu ciału, ale i ludziom, których spotykamy. Dostrzec ich dobrą wolę, ale jednocześnie jasno wytyczyć granice i powiedzieć, że te konkretne słowa mnie bolą, że się nie zgadzam. Że jestem mamą trójki dzieci, a nie dwójki i chcę, aby tak mnie traktowano, mimo że jednego dziecka już z nami nie ma. Śmierć nie spowodowała, że moje macierzyństwo się zakończyło. On jest, ale inne.
- zaakcentowała Agnieszka Wodzyńska.
Kolejne wystąpienie przygotowała szczecinecka psycholog Justyna Arsoba. Na podstawie swojej pracy z osobami, które przeżyły śmierć bliskich, w tym także dzieci, opowiedziała, jak ważne jest właściwe i pełne przeżycie kolejnych etapów żałoby.
Żałoba to nic innego jak reakcja na stratę. Strata bliskich jest trudnym doświadczeniem, ale żałoba jest naturalną reakcją. Choć może wyglądać jak choroba, nie jest nią. Gdyby nie pojawiła się żałoba, to wtedy byłoby nieprawidłowe, chore. Wszystkie reakcje, które pojawiają się po stracie kogoś bliskiego, są normalne. Bez właściwie zakończonego procesu żałoby nie jesteśmy w stanie “przejść” dalej
- mówiła Justyna Arsoba.
Ostatnim etapem, do którego powinna prowadzić żałoba, jest akceptacja tego, co się stało.
Nie chodzi o to, że się na to wszystko zgadzam się, że mam powiedzieć tak po prostu: “Dobrze, że tak się stało”. Mogę dalej doświadczać smutku, złości, ale już wiem, że to jest moje doświadczenie, że nie mogę go zmienić, ale mogę coś z nim zrobić. Nie oznacza to, że przestałam myśleć o osobie zmarłej, że przestałam ją kochać, szanować, odsunęłam ją w niepamięć. Nie. To doświadczenie będzie mi towarzyszyło już do końca życia. Ale ja nauczę się z nimi być
- podkreśliła psycholog.
- Ważne jest również to, by umieć dostrzec, że moja relacja ze zmarłą osobą nie kończy się, ale się zmienia. Inaczej kocham tę osobę, oczekuję, wierzę, że się spotkamy w przyszłości. Tęsknię do tego momentu, kiedy będziemy razem. Uczę też dzieci, rodzinę, że tak naprawdę moja rodzina w komplecie to my wszyscy plus zmarła osoba. Nie boję się o niej mówić. Dlatego ten etap akceptacji to jednocześnie zobaczenie tego, co się wydarzyło. To moment, który pozwala mi na nowo zorganizować świat. Układam relację z innymi ludźmi, razem z osobą zmarłą, którą cały czas noszę w sercu - dodała.
Nieco inaczej wygląda sytuacja, kiedy śmierć jest wynikiem śmierci samobójczej. Według danych WHO rocznie na świecie ok. 800 tys. osób umiera wskutek samobójstwa. Jak wyjawiła Justyna Arsoba, od 8 lat obserwujemy wzrost jeśli chodzi o ten problem. 16 mln ludzi rocznie decyduje się na próbę odebrania sobie życia. Co 20 próba samobójcza kończy się śmiercią.
To ogromne liczby. W Polsce w 2020 roku 12 013 osób podjęło próby samobójcze. 5 165 osób odebrało sobie życie.
- Chyba nie ma takich środowisk, w których ktoś nie podejmowałby próby samobójczej. To bardzo powszechny problem - zaznaczyła psycholog.
Jak wskazała, kiedy w rodzinie dochodzi do samobójstwa, w tym samobójstwa dziecka, często najbliżsi są napiętnowani. Poza niewyobrażalnym cierpieniem, odczuwają poczucie winy i wstyd. Im najtrudniej przejść przez proces żałoby.
Aby pójść dalej, trzeba dać sobie czas. Nie należy odkładać żałoby na później, unikać konfrontacji z bólem, ucinać tematu. To jest blokowanie uczuć. A one jeśli są niewypowiedziane, niszczą nasze zdrowie. Warto też unikać takich nieprawdziwych przekonań w stylu: jeśli przestanę myśleć o moim dziecku, to znaczy, że nie kochałam, że byłam złą matką, byłem złym tatą
- mówiła Justyna Arsoba.
- Samobójcza śmierć bliskiego prawie zawsze prowadzi do tego, że ten proces jest powikłany, rozwija się syndrom stresu pourazowego, depresja. Co możemy zrobić? Ważne jest nazywanie uczuć. Akceptacja wszystkich pojawiających się uczuć. One wszystkie są ważne. Nie ma lepszych i gorszych. Trzeba też dać sobie czas. Dobrze jest pójść na zwolnienie lekarskie, na urlop. Nie porównujemy się też z innymi, że u kogoś ten proces przebiegał szybciej. Warto zadbać o możliwość uzyskania pomocy, zapytać, czy jest ktoś, kto mógłby się zająć dziećmi, ugotować obiad, umówić na wizytę u lekarza. Ja mogę nie mieć na to siły.
Najcenniejsza jest zawsze jednak bliskość fizyczna lub psychiczna drugiego człowieka
- podkreśliła.
Ważna jest również troska o zdrowie: nie przestajemy się leczyć, pilnujemy diety, snu… Jeśli trzeba, nie należy unikać wizyty u specjalisty - u kogoś, kto z boku, obiektywnie naświetli nam problem. U nas, w Szczecinku możemy tego wsparcia doświadczyć, w PCPR-ze, działają też dwie poradnie zdrowia psychicznego.
Ojciec Piotr Włodyga OSB przedstawił na koniec tematykę rekolekcji dla rodziców po stracie dziecka, które organizowane są w Skrzatuszu.
Służą do tego, aby nawiązać kontakt z tym planem, który jest w moim życiu. Z jednej strony polegają na rozeznaniu, nawróceniu, pozbieraniu tych klocków, elementów życia na nowo, a z drugiej na odkryciu woli Bożej, czyli tego, po co ja właściwie te klocki zbieram
- mówił o. Piotr Włodyga.
Jak podkreślił, spotkania są przygotowane w taki sposób, żeby doświadczonych trudnymi przeżyciami rodziców dodatkowo nie ranić.
Skąd wiadomo, że to ich nie zrani? Że nie usłyszą czegoś w stylu: Chrystus zmartwychwstał, a ty płaczesz? Forma tych rekolekcji została przygotowana tak, aby zniwelować element inwazyjny. Nie ma zawiązania grupy. Rekolekcje prowadzi zespół. Są przewidziane konferencje, indywidualne rozmowy, adoracja, czas dla siebie. Są też wieczorne spotkania przy kawie, herbacie i ciastku. Wszystko odbywa się w ośrodku, gdzie nie ma żadnej innej grupy. Rodzice są sami ze sobą
- opowiadał dalej.
Ważne jest to, że Kościół może zaproponować rodzicom właśnie taką formę rekolekcji, że to nie jest terapia. Choć terapii nie umniejszamy, nie zastępujemy. Że rodzice po raz pierwszy od śmierci dziecka mogą powiedzieć, że “się uśmiechnęli”, że “byli na luzie”. Okazało się, że to jedyne miejsce, gdzie mogą być razem. Gdzie nie ma innych ludzi, nie ma nikogo z rodziny, nikt ich nie obserwuje
- zaznaczył o. Piotr Włodyga.
W tym roku rekolekcje dla rodziców, którzy stracili dziecko w różnych okolicznościach życia, odbędą się w dniach 19 - 21 listopada. Wciąż można się zgłaszać pod numerem telefonu 696 918 401 lub 501 211 002 lub mailowo na adres: [email protected].
Foto główne: Pixabay.com/Pozostałe: Organizatorzy
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie